
Często słyszymy czy czytamy, że czas świąteczny to czas magiczny, rodzinny itp. Bywa, że traktujemy to jak frazes zbyt często używany, jak wyświechtane powiedzonko albo puszczamy to mimo uszu, nie zastanawiając się sensem tych słów głębiej. Nie mamy po prostu czasu między tłuczeniem karpia, sprzątaniem i kupowaniem prezentów.
Dopiero, gdy nadchodzi Ten wieczór, gdy stół jest nakryty, gdy wszyscy domownicy przy nim siedzą, gdy żaden z nich nie zastanawia się czy przyjdzie niezapowiedziany gość, aby zapełnić puste miejsce przy stole, schodzi z nas zmęczenie, a wzruszenie ściska za gardło. Ciężko powiedzieć, czy jest to czyste wzruszenie podniosłą chwilą, kiedy każdy z najbliższych trzymając opłatek w ręku szepcze nam życzenia, czy po prostu opuszcza nas napięcie, narastające nieustannie przez ostatnie parę dni, aby jego kulminacja nastąpiła podczas samej Wigilii.
Niemniej, pierwsze łzy często toczą się po policzku, gdy życzymy rodzinie wesołych świąt i wspaniałej reszty życia w zdrowiu i dostatku. Przynajmniej na tę chwilę, zapominamy o niosącej spustoszenie w życiu rodzinnym wojnie, toczonej jeszcze dwa dni temu ze współmałżonkiem, o zasadność mycia okien i trzepania dywanów tuż przed Bożym Narodzeniem. Machamy już ręką, na to że sernik z roku na rok nie wychodzi, mimo ścisłego trzymania się przepisu.
Nagle najważniejsza staje się ta magiczna, przepełniona rodzinnym szczęściem chwila. Może nie umiejscowimy skąd dokładnie powinno pochodzić nasze wzruszenie (skupieni na samym wzruszeniu, ocieraniu łez i przytulaniu naszych niesfornych dzieci i współmałżonka), że to magia świąt i rodzinny czar tak działa. Może po prostu nie zdążymy, bo zwykle tuż po świątecznej kolacji czar pryska z siłą atomówki nad stosem brudnych naczyń, a grzyb po bombie ma kształt wielkiego znaku zapytania: kto pozmywa? My przecież jesteśmy już wykończeni Świętami, pracą i wzruszeniami. Dosyć! Wystarczy na cały rok…